Światło śmierci. Nuklearne wypadki w cieniu Czarnobyla
Kwestie bezpieczeństwa energetyki jądrowej poruszają masową wyobraźnię już od kilku dekad. Przyczyniła się do tego między innymi czarnobylska katastrofa z 26 kwietnia 1986 roku.
![Michał Czyżewski](/_next/image?url=https%3A%2F%2Fstatic.prsa.pl%2Fimages%2F675a0c7e-c5ed-4ca1-9691-cac92fbe1c0a.jpg&w=3840&q=75)
Michał Czyżewski
2024-04-26, 05:50
Eksperci podkreślają, że elektrownie atomowe nie stanowią większego zagrożenia niż zakłady produkujące energię konwencjonalną, jednak w historii nie brak spektakularnych incydentów związanych z materiałami nuklearnymi. Rzecz w tym, że w bardzo wielu wypadkach winę ponosi nie radioaktywność, a zwykła ludzka niefrasobliwość.
Atomowe mitologie
Czarnobyl stał się ikoną popkultury, a najświeższym tego dowodem jej olbrzymia popularność wyprodukowanego w 2019 roku serialu zatytułowanego po prostu "Czarnobyl", w dużej części opartego na reportażowej książce "Czarnobylska modlitwa" noblistki Swietłany Aleksijewicz. Oba dzieła przypominają atmosferę strachu towarzyszącą wybuchowi w słynnej radzieckiej elektrowni. W 1986 roku spodziewano się najgorszego, bo nikt nie wiedział, jakie będą skutki katastrofy, która wydarzyła się po raz pierwszy w historii ludzkości.
To strach kazał wówczas władzom ZSRR utworzyć Strefę Wykluczenia w promieniu 30 kilometrów wokół czarnobylskiej elektrowni. Zamknięty skażony obszar, tak zwana "Zona", jak każdy niebezpieczny teren objęty zakazem wejścia, również stał się pożywką dla nuklearnego mitu. Co ciekawe, istotną rolę w jego ugruntowaniu odegrały dwa dzieła powstałe jeszcze przed katastrofą. To powieść science fiction "Piknik na skraju drogi" (1972) braci Arkadija i Borisa Strugackich oraz luźno oparty na książce film "Stalker" (1979) w reżyserii Andrieja Tarkowskiego. Tam także mamy do czynienia z Zoną, do której zapuszczają się nieliczni śmiałkowie i w której dzieją się rzeczy wymykające się ludzkiej logice. Po 1986 roku skojarzenia z Zoną czarnobylską nasunęły się same. Dwie dekady później wszystkie te wątki - literackie, filmowe i faktograficzne - połączono w fabule ukraińskiej gry komputerowej "S.T.A.L.K.E.R. Cień Czarnobyla".
Tym, co napędza popkulturową fascynację wypadkami nuklearnymi, jest między innymi aura tajemnicy otaczającej programy atomowe wielu państw, związana zwłaszcza z okresem zimnowojennym, gdy cywilnym przedsięwzięciom jądrowym towarzyszyły czasem tajne projekty militarne. Ponadto przebieg choroby popromiennej bywa spektakularny i najczęściej kończy się bolesną śmiercią. Wreszcie - większości z nas po prostu brakuje specjalistycznej wiedzy na temat promieniotwórczości i skażeń radioaktywnych, czego skutkiem jest łatwość produkowania kolejnych półprawd i legend.
REKLAMA
Nie bez znaczenie jest również fakt, że nadal żyjemy w cieniu traumy, jaką w latach 80. wytworzyła paniczna reakcja całego świata na katastrofę w Czarnobylu. To dlatego każde doniesienie o atomowym incydencie elektryzuje opinię publiczną. A zdarzeń tego rodzaju było w dziejach atomistyki niemało. Poniżej przedstawiamy niektóre z nich.
Angielska rzeka pełna mleka
10 października 1957 roku na angielskim wybrzeżu Morza Irlandzkiego samozapłonowi uległ grafitowy rdzeń reaktora w Stosie Windscale nr 1, który służył Brytyjczykom do produkcji plutonu ze zubożonego uranu. Wyspiarze bardzo chcieli mieć bombę atomową, tymczasem po zakończeniu II wojny światowej Amerykanie wykluczyli ich z projektu Manhattan. Zakład w Windscale miał umożliwić Wielkiej Brytanii doścignięcie nuklearnych mocarstw. Podczas zimnej wojny dobrze przecież mieć broń jądrową.
Względy strategiczne zdecydowały o tym, że brytyjski rząd cenzurował rozpowszechnianie informacji o pożarze, choć wypadek spowodował poważne skażenie okolicy reaktora. Miejscowa ludność wpadła w panikę, za co była krytykowana przez państwowe media. Nikt nie został ewakuowany, zarządzono jednak wielką akcję niszczenia krowiego mleka na obszarze 500 kilometrów kwadratowych. Skażone mleko wylewano do rzek, którymi spłynęło do Morza Irlandzkiego.
Wskutek zbagatelizowania niebezpieczeństwa nieznana jest liczba ofiar. Bezpośrednio nie ucierpiał nikt, ale skutkiem wycieku radioaktywnego materiału do atmosfery mogły być setki przypadków nowotworów. Szacuje się, że w długiej perspektywie czasowej pożar reaktora w Windscale spowodował śmierć od 100 do 240 osób.
REKLAMA
W tajemnicy przez 35 lat
Niecałe dwa tygodnie wcześniej w ZSRR wydarzyła się katastrofa, która do 1986 roku była najtragiczniejszym wypadkiem nuklearnym w sowieckiej Rosji. 29 września 1957 roku w położonym na Uralu zakładzie jądrowym Majak doszło do awarii systemu chłodzenia zbiornika z odpadami atomowymi, następnie zaś do potężnego wybuchu, który rozrzucił tysiące ton radioaktywnych substancji na obszarze 39 tysięcy kilometrów kwadratowych. 200 osób zmarło na chorobę popromienną, a na działanie promieniowania wystawionych było prawie pół miliona Rosjan. Ewakuowano 10 tysięcy mieszkańców skażonego obszaru.
Majak służył Sowietom do celów wojskowych, dlatego informacja o katastrofie była tajna aż do upadku ZSRR. Ujawniono ją dopiero w 1992 roku. Po latach okazało się jednak, że o wypadku wiedziała amerykańska agencja CIA, trzymała ją jednak w sekrecie. Prawda o tej tragedii mogła spowodować spadek społecznego zaufania do przedsięwzięć nuklearnych, lub - co gorsza - protesty amerykańskich obywateli mieszkających w pobliżu elektrowni atomowych. Władze USA nie chciały sobie nawet wyobrażać takiego scenariusza. Przez następne dwie dekady Amerykanie rozwijali programy jądrowe bez przeszkód, okazało się jednak, że wypadki mogą zdarzyć się wszędzie.
Czarnobyl w amerykańskim stylu
28 marca 1979 roku w wyniku awarii systemu bezpieczeństwa, na którą nałożyły się błędy obsługi, drugi reaktor w amerykańskiej elektrowni atomowej Three Miles Island uległ częściowemu stopieniu, wydzielając wodór, który następnie zapalił się i wywołał pożar. Radioaktywne wyziewy przedostały się do środowiska. Niektóre elementy tego incydentu przypominają katastrofę w Czarnobylu, tu jednak udało się utrzymać kontrolę nad reaktorem, którego osłona nie została zniszczona. Ponadto nie było żadnych ofiar, nie stwierdzono też długofalowych skutków zdrowotnych - przynajmniej oficjalnie.
Powiązany Artykuł
![three mile island Carter NARA 1200.png](http://static.prsa.pl/images/2745b409-07b9-4860-8b09-e5116e839242.jpg)
Anty-Czarnobyl. Co awaria w Three Mile Island mówi o bezpieczeństwie atomowym?
Paniczna reakcja władz i mieszkańców była jednak podobna. Tak samo jak w Czarnobylu ewakuowano około stu tysięcy ludzi z dużego obszaru wokół Three Miles Island, z tą różnicą, że Amerykanie wkrótce mogli legalnie wrócić do swoich domów. Największe straty poniósł w 1979 roku przemysł nuklearny Stanów Zjednoczonych. Proces usuwania skutków awarii okazał się bardzo kosztowny i czasochłonny. Atomistyka straciła przychylność opinii publicznej, tym bardziej, że zaledwie po kilku latach nadeszła straszna wieść o wydarzeniach w Czarnobylu. Nowe komercyjne projekty nuklearne zostały zamrożone na kilka dekad.
REKLAMA
Ciekawostką związaną z wydarzeniem w Three Miles Island jest to, że zaledwie 12 dni przed awarią premierę miał film "Chiński syndrom" z Jane Fondą, Michaelem Douglasem i Jackiem Lemmonem. Film opowiada o awarii w fikcyjnej elektrowni atomowej, bagatelizowaniu zagrożenia przez władze i walce dziennikarzy o prawdę, a w konsekwencji uratowanie ludzkiego życia. Tuż po premierze Jane Fonda rozpoczęła kampanię przeciwko elektrowniom atomowym. W odpowiedzi na to fizyk nuklearny Edward Teller przedsięwziął medialny kontraktak, okazując pełne poparcie dla atomistyki. Gdy po awarii w Three Miles Island naukowiec dostał zawału serca, żartowano, że to jedyna osoba, której zdrowie ucierpiało wskutek incydentu.
Śmiercionośna sierota
Każde przedsięwzięcie nuklearne wiąże się produkcją mnóstwa odpadów atomowych, których nie da się po prostu przetwarzać (choć są już takie próby). Pozostałości cywilnych i wojskowych programów jądrowych to problem na setki tysięcy lat, tyle bowiem atomowe śmieci pozbywają się promieniotwórczości. Dlatego należy je składować z zachowaniem ścisłych procedur w wyznaczonych miejscach. Jednak nie zawsze przykładano do tego tak wielką wagę.
W lutym 1997 roku 11 gruzińskich żołnierzy zamieszkujących bazę Lilo na przedmieściach Tbilisi zaczęło uskarżać się na bóle powierzchni kończyn, odchodzenie skóry od ciała i krwawienia przy każdej próbie ruchu. Wszystko wskazywało na poparzenia popromienne, ale nikt nie miał pojęcia, gdzie mogło znajdować się ich źródło.
Zlokalizowano je po kilku miesiącach. Specjalistyczny zespół wojskowy odkrył, że promieniowanie wydobywa się z podziemi budynku, w którym żołnierze trenowali. Gdy udało się tam dostać, okazało się, że w piwnicach zalega niezabezpieczony materiał radioaktywny. Jak się tam znalazł? Był tam przez cały czas funkcjonowania gruzińskiej bazy, która jednak za czasów ZSRR nie była wcale gruzińska, ale radziecka, i nie trenowano w niej żołnierzy, tylko prowadzono wojskowe projekty jądrowe. A o niebezpiecznym odpadzie po prostu zapomniano, gdy upadał komunizm i baza przeszła w ręce Gruzinów.
REKLAMA
W Lilo mieliśmy do czynienia z tym, co w międzynarodowej terminologii nazywa się "orphan source" ("osierocone źródło"), czyli materiałem radioaktywnym używanym kiedyś w jakimś miejscu w celach militarnych, przemysłowych lub medycznych, który został zagubiony, zapomniany lub ukradziony. Niestety incydentów z udziałem owych "sierot" jest więcej, niektóre zaś przybierają postać tragikomedii.
Ludzie, którzy ukradli śmierć
13 września 1987 roku dwóch złodziejaszków penetrujących opuszczone budynki instytutu radioterapii w brazylijskim mieście Goiânia rozebrało jedno z pozostawionych w szpitalu urządzeń. W środku odkryli coś zachwycającego - ołowianą tuleję, w której po przekręceniu osłony ukazywało się małe okienko emitującego niebieskie światło. Próbowali dostać się do źródła tego pięknego promieniowania, ale zdołali tylko uszkodzić szybkę. Wobec niepowodzenia sprzedali po prostu tuleję właścicielowi lokalnego złomowiska Devairo Ferreirze.
Wśród ludzi, którzy następnie mieli kontakt ze urządzeniem, żaden nie wiedział, z czym ma do czynienia, za to każdy bez wyjątku zapałał silnym uczuciem do niebieskiego światełka. Ferreira postanowił zrobić ze świecącego materiału pierścionek dla żony. Pracownicy złomowiska, uszkadzając jeszcze bardziej pojemnik, roznieśli niebieski pył na dużym obszarze miasta. Brat Ferreiry użył go jako dodatku do farby, którą oznakował swoje zwierzęta. Ponadto tuleję przewieziono autobusem pełnym ludzi.
Coraz więcej osób miało styczność z niebieskim materiałem, tymczasem Ferreira sprzedał ją na kolejnym złomowisku. To jego żona zaczęła w końcu coś podejrzewać. Połączyła swoje coraz gorsze samopoczucie z niebieskim światłem z tulei. I miała rację. Po zbadaniu wykryto u niej chorobę popromienną, wskutek której zmarła miesiąc później. Świecący materiał okazał się promieniotwórczym chlorkiem cezu, a tuleja była częścią maszyny do radioterapii.
REKLAMA
Ofiar śmiertelnych zarejestrowano "zaledwie" kilka, ale skażonych radioaktywnie osób było kilkaset, około tysiąca otrzymało niebezpieczne dawki promieniowania, zaś na niebezpieczeństwo zostało wystawionych około sty tysięcy mieszkańców Goiânii i okolic. Władze natychmiast wysłały specjalistyczne jednostki do likwidowania skażenia. Niebieski przedmiot pożądania trafił tam, gdzie powinien być od dawna - na składowisko odpadów atomowych.
Źródło: Polskie Radio
REKLAMA